„Opowiadamy sobie ciągle tę samą historię, zmieniając tylko czasem jakiś szczegół”.
Shaun Tan, „Opowieści z głębi miasta”
Są takie książki, które zostają z człowiekiem na zawsze. Takie, które – ilekroć by się ich nie czytało – za każdym razem oddziałują na czytelnika z nową mocą, a nawet jeśli wywołują uśmiech, pobudzają do nie zawsze przyjemnej refleksji, czy raczej zmuszają do ciągłego sięgania głębiej, ale nie podają w wątpliwość tego, że oto przyszło nam obcować z czymś pięknym, ponadczasowym… z arcydziełem. I może wciąż czytamy te same historie, lecz nie wpływają na nas zawsze w ten sam sposób.
Jeśli kiedykolwiek mieliście okazję uczestniczyć w spotkaniu autorskim ze mną, prawdopodobnie mówiłam Wam o „Opowieściach z głębi miasta” (dziwne, że jeszcze Wam jej tutaj nie pokazałam – najwyższy czas nadrobić). Książce w przewrotny sposób mówiącej o zwierzętach, lecz w istocie opowiadającej o człowieku tak, jak chyba jeszcze nikt oprócz Shauna Tana tego zrobił. I nie wiem, czy potrafi.