Dzień dobry. Mam dziś dla Was ostatni raport książkowy w tym roku – króciutki, bowiem w świątecznej przerwie zamiast oddawać się lekturze, dbałam o to, by w (oby) niedalekiej przyszłości dać Wam coś do poczytania… Ale o tym szerzej będę mówić, gdy nadejdzie odpowiedni czas. Czekacie? 😉
W ostatnich tygodniach sięgnęłam po:
🔹William Elliot Gryffis ,„Baśnie koreańskie”– ciągnie mnie ostatnio do Korei, ciekawi mnie koreańska kultura i choć trudno mi pisać o Korei (i Północnej, i Południowej) nie nawiązując do polityki, baśnie pozwalają wrócić do korzeni i przypomnieć, jak piękną filozofią niegdyś się kierowano. Pewnie i do dziś wartości, o których mowa w „Baśniach…” są istotne dla Koreańczyków, jednak w przekazie medialnym w obecnych czasach niestety co innego znajduje się na pierwszym planie. Ad rem. Opowiadania Gryffisa udowadniają, że pewne normy czy wzorce zachowań – bez względu na miejsce urodzenia – pozostają tożsame. Zatem mamy tu chociażby koreańską wersję baśni o Kopciuszku, mamy tokgabi do złudzenia przypominające słowiańskie skrzaty, mamy żurawia i czaplę, które w azjatyckiej wersji przybrały postacie gąsienic. Wydaje mi się, że baśnie spisane przez Gryffisa są bardziej dosłowne, bezpośrednie, odważniej nazywają rzeczy po imieniu niż te z naszego kręgu kulturowego. A może to tylko złudzenie, bo przyzwyczajona do romantycznych disneyowskich wizji, zapomniałam już, jak brutalni potrafili być Grimmowie. W każdym razie zauroczył mnie koreański sposób opowiadania o rzeczach ważnych przez pryzmat historii tylko teoretycznie przeznaczonych dla dzieci.
🔹Kazuo Ishiguro, „Pejzaż w kolorze sepii ”– w dalszym ciągu postanowiłam udać się na wschód. To była przedziwna lektura, mój stan podczas czytania przypominał ten charakterystyczny dla paraliżu sennego. Nie mogłam odłożyć książki, choć narracja, a zwłaszcza dialogi robiły mi w mózgu jakąś wyrwę, a raczej mieszały w nim, hipnotyzowały mnie. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby okazało się, że przy każdej wypowiedzi danego bohatera pochylałam się w geście szacunku, jak zwykli to robić Japończycy. Sposób wyrażania się, zwłaszcza ciągłe parafrazy sprawiały, że czułam się jakby zamrożona, wyzuta z emocji, a te pojawiły się dopiero przy ostatniej stronie, gdy nagle dotarło do mnie, co właściwie przeczytałam. Ta książka wzbudziła we mnie lęki, pokazała, czym jest uciekanie przed rzeczywistością, okłamywanie się, że udało się pogodzić z rzeczami, na które nie mamy wpływu. Czym jest „Pejzaż…” z pozoru – historią Etsuko, która podczas wizyty swojej córki Niki wraca pamięcią do samobójczej śmierci jej starszej siostry Keiko. Zaczyna też wspominać czasy powojenne w Nagasaki, gdy była w ciąży i zaprzyjaźniła się z Sachiko – niegdyś majętną kobietą, która straciła cały swój dobytek. Przy czym przyjaźń opisana w książce wygląda zupełnie inaczej, niż my – Europejczycy – ją sobie wyobrażamy. Jest coś tajemniczego w opisie relacji Sachiko z jej córką, a raczej w radzeniu sobie z dziewczynką, która jest „trudnym” dzieckiem, może zaburzonym, a może po prostu odrzuconym? Czy więzi między Etsuko i Keiko również były w podobny sposób skomplikowane? Ishiguro pozostawia nam szerokie pole to interpretacji swojej powieści. Wprowadza w wewnętrznie drżenie. To nie jest książka grozy, ale po jej lekturze czuję niepokój.
Obecnie czytam „Kroniki marsjańskie” Raya Bradbury’ego. Ale kilka słów o tej książce zostawię tu następnym razem…
A Wy z jaką książką spędzacie końcówkę roku?