Zapewne znacie to uczucie, gdy nie można znaleźć sobie miejsca…
A jeśli pozbawić to stwierdzenie wszelkiej metaforyczności, po latach okazuje się, że ma się niezły ubaw.
Pierwszy raz zdarzyło mi się pomylić miasta w czasach studenckich, kiedy to zamiast dojechać na festiwal bluesowy do Koźmina, znalazłam się w Kobylinie… Nazwa ulicy się zgadzała.
Dzisiaj zdarzył się drugi raz. Jeszcze mnie to nie bawi… Pewne zajęcia odbywały się kilkadziesiąt kilometrów od miejsca, do którego wybierałam się spacerkiem. Ale nazwa ulicy znów się zgadzała…
Podczas gdy ja zapuszczam brodę, by sobie w nią pluć, Wy poczytajcie moją najnowszą powieść. Lokalizacji, gdzie wyrzuciła ją rzeka, na wszelki wypadek Wam nie podam. Biorąc pod uwagę moje zdolności, wyprowadziłabym Was w pole.