Kazimierz Kyrcz "Chłopcy, których kochano za mocno"
Kazimierz Kyrcz zapowiada premierę „Kobiet, które nienawidzą”, a ja wspominam styczeń tego roku, Kraków i moment, w którym sięgnęłam po „Chłopców, których kochano za mocno”. Siedziałam w kawiarni, czekając na spotkanie, i od niechcenia rzuciłam okiem na mój świeży nabytek. Okładka kusiła. Na szczęście miałam jeszcze trochę czasu, więc zerknęłam na pierwszą stronę. Kilkadziesiąt minut później wysłałam Autorowi smsa o treści: „Pierwszy rozdział wbił mnie w ziemię. Potem robi się jedynie ciekawiej”. I było tak do końca książki.
Trudno ją ocenić, nie zdradzając fabuły. Pokrótce: jest Kuba Szpikulec, seryjny morderca, który uwziął się na prostytutki. Są policjanci, którzy muszą dwoić się i troić, wchodzić w niekoniecznie im pasujące układy, czasem wręcz tańczyć na krawędzi, by wykonać zlecone im zadania. Nikt nie jest do końca „czysty”, a by robota została wykonana dobrze, niekiedy trzeba ubrudzić sobie ręce.
Kazek Kyrcz zawodowo jest policjantem – to widać w powieści. Realizm, opisy, kreacje postaci – tu nie można się do niczego przyczepić. Przyznam, że powieść wywołała we mnie sentyment do czasów, kiedy pracowałam w MOPS i czasem śmialiśmy się z policjantami, że wchodzimy w te same środowiska, tylko że jako pracownicy socjalni jesteśmy albo bardziej odważni, albo bardziej szaleni, gdyż na meliny udajemy się w pojedynkę, bez papugi i bez broni, więc praca w Policji przy tym założeniu to pestka. Pestką tak naprawdę nie jest, co w „Chłopcach…” uwidocznione jest adekwatnie. Rzeczywistość została odwzorowana tak dokładnie, że odnosi się wrażenie, jakby autor opisywał historię na podstawie sprawy, jaką prowadził, a książka jest zbeletryzowanym dokumentem. Mamy do czynienia z postaciami z krwi i kości, dowiadujemy się, jak radzą sobie z problemami zawodowymi, jak przenoszą je do domu i jak funkcjonują w rodzinach. W książce jest i straszno, i śmieszno. Bawiłam się przednio, dopóki jednemu z moich ulubionych bohaterów – Marchwicy (który z racji nazwiska niezmiennie kojarzył mi się z Pratchettowskim kapitanem Marchewą, budząc tym większą sympatię) autor nie zrobił tego, co zrobił – przekonajcie się sami, co się wydarzyło. Potem czytałam z jeszcze większym zaangażowaniem. I refleksją.
Może autor nie dostanie za tę powieść Nagrody Nobla. Może nie dostanie nawet Nike. Ale z pewnością zyska rzeszę zadowolonych czytelników.