RAPORT KSIĄŻKOWY

RAPORT KSIĄŻKOWY

Dzień dobry. Czas na raport książkowy. 📚
Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie treść tego raportu w momencie, w którym sięgałam po książki. Wydawało mi się, że po prostu odniosę się do lektury, polecę ją Wam lub nie, ale na moje refleksje nie będzie miało tak silnego wpływu to, co medialnie się działo w ostatnich tygodniach, ba, nawet miesiącach. Tyle że w drugiej połowie 2024 roku, kiedy do opinii publicznej trafiły oskarżenia pod adresem Neila Gaimana, moje prywatne sprawy przyćmiły wszystko, co się wokół niego (i nie tylko) działo. I być może dlatego teraz, w styczniu, te doniesienia wywarły na mnie większe wrażenie, nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, że uderzyły z podwójna mocą. Gaiman miał ogromny wpływ na kształtowanie się mojego gustu literackiego, a co za tym idzie, na moją twórczość. I mimo że uważam, że należy oddzielać dzieło od jego twórcy (autor wszystko może sobie wymyślić, a nie zaglądamy przecież do alkowy Dostojewskiego, może trochę robimy to w przypadku Sachera-Masocha czy de Sade’a, ale jestem przekonana, że czytając książki Alice Munro nie pamiętamy, że stanęła po stronie swojego partnera, który molestował jej dziewięcioletnią córkę), czuję jakieś wewnętrzne rozdarcie, powołując się na niego. Bowiem przyczyną, dla której sięgnęłam po „Kroniki marsjańskie” Raya Bradbury’ego był właśnie Gaiman, a dokładnie jego opowiadanie „Człowiek, który zapomniał Raya Bradbury’ego”. Ja bardzo nie chciałam zapomnieć.
Pokrótce o książce (z opisu okładkowego): zbiór opowiadań fantastyczno-naukowych Raya Bradbury’ego z roku 1950, spisanych w formie kroniki, ukazujących historię podboju Marsa przez Ziemian w latach 1999-2026. Metaforycznie ukazana kolonizacja obcej planety przez żądnych zysku i wrażeń Ziemian odbywa się kosztem zniszczenia panującej na Marsie inteligentnej cywilizacji. Autor ukazuje swoje zniechęcenie wobec współczesnej sobie cywilizacji amerykańskiej, pełnej zadufania w sobie, poczucia wyższości oraz braku zrozumienia dla innych kultur i nacji.
Początkowo dałam się nabrać niemal humorystycznemu wydźwiękowi pierwszych zwartych w zbiorze opowiadań (porównałabym tu moje wrażenia do takich, jakie niektórzy czytelnicy mają w przypadku „Cyberiady” Lema), ale im dalej w las, a raczej w czerwoną planetę, tym bardziej mój nastrój się zmieniał. Chyba nie ma nic zaskakującego w tym, że refleksja na temat ludzkości zawsze jest smutna. Że dokądkolwiek człowieka nie wysłać, zniszczy to, co tam zastanie. Zadziwiające i jeszcze bardziej przykre jest to, że ta refleksja od tyludziesięciu lat się nie zmienia, a lęk o to, do czego zdolna jest ludzka cywilizacja, może się tylko pogłębiać. Że nie uczymy się na własnych błędach. Szczególnie polecam ostatnie opowiadanie – w kontekście AI. Nawet Stephen Hawking twierdził, że doprowadzi do zagłady ludzkości. Może to i lepiej dla kosmosu…
Natomiast koniecznie muszę tu dodać, że samo obcowanie tekstami Bradbury’ego było doświadczeniem wyjątkowym. Jeśli mieliście kiedyś okazję wysłuchać tego, co czułam po lekturze „Nazywam się czerwień” Orhana Pamuka (w mojej ocenie ta książka jest arcydziełem), o tym, jak czytałam po kilka razy to samo zdanie, by nasycić się jego treścią, zapewniam, że w przypadku Bradbury’ego miałam podobnie. Jeżeli do science-fiction podchodzicie z dystansem, koniecznie powinniście sięgnąć po „Kroniki…”. Pokochacie.
Natomiast czytając „Mam do pana kilka pytań” Rebecci Makkai (UWAGA! SPOJLERY!) nie mogłam oderwać się myślami od oskarżeń wobec Gaimana. Bodie, dziennikarka, autorka popularnego podcastu, wraca do sprawy z lat 90. – morderstwa swojej koleżanki ze szkoły. Śledztwo od wielu lat jest zamknięte, morderca siedzi za kratkami, jednak w ocenie Bodie zbyt wiele wątków nie zostało sprawdzonych i być może karę odbywa całkiem niewinna osoba. Kobieta pojawia się w swojej dawnej szkole w celu przeprowadzenia projektu z uczniami, wspomnienia ożywają, pewne kwestie po latach zaczynają wyglądać zgoła inaczej, wątki splatają się w nowych konfiguracjach, światło pada gdzie indziej. W tym wszystkim jest pan Bloch, w latach 90. młody, pełen charyzmy nauczyciel, który prawdopodobnie miał romans z zamordowaną Thalią, ale wykorzystywał seksualnie też inne uczennice, co oczywiście było jedynie tajemnicą poliszynela. Trop wiedzie wprost do niego. Ale czy na pewno? Czy po ponad dwudziestu latach od morderstwa uda się rozwikłać sprawę? Jak zmienili się dawni uczniowie, kim teraz są? Kto i co niegdyś zataił przed organami ścigania? Czego nie dopowiedział? Co dziś wraca jak bumerang i odbije się rykoszetem od innych?
Ulegamy sugestiom Bodie. Wierzymy, bo chcemy wierzyć w to, co mówi. Piętnujemy w myślach nauczyciela. Z góry uznajemy za winnego, mimo że nie ma jeszcze żadnych dowodów, tylko domniemania. I wiecie, co jest najciekawsze w twórczości Makkai? Że do fabuły wplata wątki poboczne, takie miale szpileczki, które kłują i dopiero gdy odłożymy książkę, pokazują, jakimi jesteśmy hipokrytami. Przecież były mąż Bodie również zostaje oskarżony o niewłaściwe zachowania seksualne wobec swojej asystentki, które miały mieć miejsce prawie dwie dekady wcześniej. Ale w tym przypadku nie współczujemy dziewczynie, tylko ją oceniamy… Dlaczego po tylu latach jej się przypomniało? Co chce na tym oskarżeniu ugrać? Brzmi znajomo, prawda? Zapewniam, takich szpilek będzie więcej.
Przeorała mnie ta lektura, przyznaję. Zwłaszcza w kontekście ostatnich wydarzeń. Powinniście przeczytać.
I dodam jeszcze tylko, że Makkai jasno pokazuje, że nie ma co liczyć na sprawiedliwy wyrok. Nie ma obiektywnej sprawiedliwości. Żadne zadośćuczynienie na naprawi tego, co się wydarzyło – bez względu na to, kto okaże się winny.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *