Czy wiecie, że każdy kot, który pojawił się w moich tekstach, miał swój pierwowzór w rzeczywistości? Mruczek z „Diabła zza okna” był kotem mojej babci, tak leniwym, że pozwalał się wozić w wózku dla lalek. Sierściuch z „Kuklanego lasu” to kot-cwaniak, który podchodził pod okno moich rodziców, sępić jedzenie. Nie, nie był to zabłąkany, zagłodzony kocur, gdyż wybrzydzał, jeśli smakołyk nie był odpowiedniej jakości. Później zobaczyłam go, gdy próbował omotać sąsiadów. Miluś ze „Śniegu jeszcze czystego” powstał dzięki pewnemu rudzielcowi, który przybłąkał się do mojej przyjaciółki. Dziś ma nowy, kochający dom.
Jest jeszcze kilka kociambrów, które chciałabym opisać – Łapserdaka, który skradł serce mojemu tacie, rodzeństwo Bohemę i Behemotha (jedno niestety nie żyje), Pazurka, Diunę, Lunę, Jadzię… Nawet jeśli nie znajdą miejsca w moich powieściach, w moim serduchu tkwią głęboko.
Dzień Kota to święto mające na celu nie tylko czczenie tych boskich stworzeń i zawalanie „społecznościówek” ich zdjęciami. Jego głównym (choć mam wrażenie, że ostatnio niejednokrotnie zapominanym) celem jest zwrócenie uwagi na problem bezdomnych, głodujących zwierząt. Wrzucam Wam link do Domu Tymczasowego Kocia Łapka, który staram się w miarę moich możliwości wspierać kilka razy do roku paroma groszami, do czego i Was zachęcam.