MASTER

MASTER

Master.
Nawet więcej.
Masterton.
Nie będę Wam relacjonować niedzielnego spotkania z Grahamem Mastertonem (jestem przekonana, że zrobi to wielu innych 😉), ale opowiem o tym, jak sięgnęłam po jego książki. To było moje pierwsze spotkanie z literackim horrorem.
Początek lat 90. ubiegłego wieku. Mam około 10 lat. W mojej „zaczytanej” rodzinie krąży „Manitou”. Książka jest szeroko komentowana, przeraża dorosłych. Na jej odbiór niewątpliwy wpływ ma tragedia sprzed kilkunastu miesięcy – niespodziewanie umiera moja ciocia, pozostawiając bliskich w głębokim szoku. Śmierć nie powinna zabierać tak młodych ludzi, na pewno nie w taki sposób. Do moich uszu docierają strzępy podsłuchanych informacji. Fabuła książki miesza się z rzeczywistością, w swoim dziecięcym umyśle nie do końca rozróżniam fikcję od faktów, o których mówią krewni. Znając moje upodobanie do czytania wszystkiego, co tylko wpadnie mi w ręce, moi rodzice ostrzegają mnie: „Nie sięgaj po <<Manitou>>”. Lepszej reklamy nie mogą zrobić 😈. Czytam w ukryciu.
Ku mojemu zdziwieniu książka zamiast przerazić, bawi mnie. A raczej bawi mnie to, jak odbierają ją starsi – przecież demony nie istnieją, jak można się ich bać?! Oczywiście historia mnie wciąga, czytam jednym tchem , ale bez emocji, które obserwuję u rodziny. W ten sposób (choć dopiero po latach) dowiaduję się, że dziecięce strachy nie mają nic wspólnego z lękami dorosłych, że do pewnych spraw trzeba dojrzeć. Prawdziwe demony pojawią się w moim życiu później.
Do książek Mastertona wracam, gdy jestem nastolatką. Wtedy już wywołują dreszcze na karku…
Natomiast wczoraj jak dziecko cieszyłam się ze spotkania. Zostawiam Wam kilka zdjęć. 😃🖤

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *