Na pohybel COVIDowi! ⚔️

Na pohybel COVIDowi! ⚔️

Na pohybel COVIDowi! ⚔️

Ulegam modzie i wstawiam zdjęcie z cyrografem, który przynajmniej przez jakiś czas pozwala mi wierzyć, że nie muszę bać się o moje zdrowie i może nawet życie, a wierząc niektórym teoriom, oddaję ciało i zapewne duszę korporacjom farmaceutycznym, Gate’sowi czy innym kosmitom, śledzącym moje losy, każdy ruch zapewne – bom niby taka istotna dla świata – i mogącym w każdym momencie wyłączyć czy też aktywować wszczepiony mi czip, by mnie anihilować, a przy okazji ograniczyć populację ludzi na Ziemi.
Wydawało mi się, że jestem odporna na teorie spiskowe, jednak uświadomiłam sobie, jak bardzo na mnie działają docierające informacje. Nie oglądam telewizji, więc głównym źródłem wiedzy o tym, co się dzieje na świecie, jest Internet. A tu… szaleństwo. Panika przed koronawirusem przeplata się z całkowitym bagatelizowaniem sprawy. Ktoś wywęszył intrygę, dzięki której koncerny mają szansę wzbogacenia się, inny twierdzi, że to działania mocarstw, mające na celu zamach na ludzkość, gdzieś podawane są dane o zachorowaniach i o zgonach zakażonych, grobowym głosem ostrzega się, że należy zachowywać dystans społeczny i zakładać maseczkę. Jeśli dodać do tego chaotyczne działania rządu i bałagan, który powstał, trudno nie zwariować. Komu wierzyć?
W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że bardziej niż zachorowania na COVID boję się powikłań poszczepiennych. I zdałam sobie sprawę z własnej hipokryzji. Niekonsekwencji.
Nigdy nie byłam przeciwnikiem szczepień. Wręcz przeciwnie. Oburzałam się, słysząc argumenty antyszczepionkowców, nie mogłam zrozumieć, jak można szafować swoim zdrowiem, a już zupełnie, jak można szafować zdrowiem własnego dziecka, narażając je na zachorowanie na choroby, o których nasza cywilizacja właściwie już zapomniała. A jednak był moment, że moją główną motywacją do zaszczepienia się na COVID była sprawa ewentualnego wyjazdu za granicę – by w przyszłości nie mieć problemów.
Część moich znajomych przeszła zakażenie koronawirusem. Większość z nich nie narzekała, przebieg był lekki, kilku stwierdziło, że nigdy więcej nie chciałoby tego przeżyć i gdy tylko pojawiła się możliwość zaszczepienia, wydzwaniała od Annasza do Kajfasza, by móc przyspieszyć termin. Dla paru niemal skończyło się tragicznie. Na szczęście z nikim nie musiałam pożegnać się na zawsze.
Nie każdemu jednak się udało.
SARS-CoV-2 wciąż wydaje się zagadką i pewnie przez jeszcze kilka lat będzie. Powikłania po chorobie są nie do przewidzenia. Osobiście najbardziej boję się tych neurologicznych. Zaskakuje mnie natomiast to, że mający z medycyną tyle wspólnego, co ja z interferometrią wielkobazową, czują się upoważnieni do uświadamiania wszystkim, że to jedna wielka ściema. I – co gorsza – zyskują posłuch.
Nie chodzi o to, byśmy szli jak baranki na rzeź, byśmy słuchali bez refleksji, byśmy nie mieli własnego zdania. Zastanawia mnie jedynie, dlaczego, gdy (nie urągając fachowcom) hydraulik po zawodówce mówi nam, że rura pod zlewem jest do wymiany, przyjmujemy ten fakt ze zrozumieniem jako prawdę ostateczną i tę rurę wymieniamy – bo w końcu to on się zna, nie my. Natomiast gdy uznani lekarze, profesorowie medycyny i inny naukowcy mówią nam, że COVID jest niebezpieczny i należy się szczepić, deprecjonujemy ich słowa i przeglądamy Internet, by przekonać samych siebie i udowodnić właściwie nie wiem komu, że te autorytety w swojej dziedzinie nie mają racji.
Nie znam się na medycynie. Znam zasady pierwszej pomocy, opatrywałam trochę ran, tamowałam kilka krwotoków z nosa i potrafię stwierdzić, kiedy miód i maliny są wystarczającym lekarstwem, a kiedy należy zgłosić się po antybiotyk. O COVIDzie wiem tyle, ile wyczytałam, niekoniecznie z wiarygodnych źródeł.
Ale kiedy lekarz mówi mi, że mam nie ryzykować i się zaszczepić, słucham go. Bo on się zna i wie, co mówi.
 
Zatem… na zdrowie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *